Zielona bańka: Jak instytucje finansowe zaciemniają wpływ zielonego finansowania na realizację celów klimatycznych
W roku 2021 wielkość rynku zielonych obligacji osiągnie prawie pół biliona dolarów w wartości emisji. Instytucje finansowe wyemitowały obligacje o wartości około 180 miliardów dolarów, tym samym będąc największymi emitentami sektora prywatnego. Jednakże część z tych imponujących wyników może być wynikiem kreatywnej księgowości i podwójnego liczenia środków z emisji.
We wcześniejszych artykułach pisałem o dynamice wzrostów na rynku zielonych obligacji. Zwiększanie przepływów kapitałowych w kierunku projektów mających swój udział w realizacji lepszej i bardziej ekologicznej przyszłości to zdecydowanie powód do optymizmu.
W roku 2021 wielkość rynku zielonych obligacji osiągnie prawie pół biliona dolarów w wartości emisji. Instytucje finansowe wyemitowały obligacje o wartości około 180 miliardów dolarów, tym samym będąc największymi emitentami sektora prywatnego. Jednakże część z tych imponujących wyników może być wynikiem kreatywnej księgowości i podwójnego liczenia środków z emisji. Niestety nie sposób stwierdzić jak duża to część.
Przepakowanie zielonych pożyczek i refinansowanie projektów
Z tego powodu ciężko również powiedzieć jaka jest różnica pomiędzy wielkością sfery zielonych finansów a faktyczną zieloną działalnością biznesową, stopniem zaawansowania zielonych projektów i ich wpływu na środowisko.
Różnice te generowane są przez przede wszystkim dwie metody inżynierii finansowej – tzw. repackaging czy bundling, czyli przepakowanie zielonych pożyczek, oraz refinansowanie już istniejących projektów.
W przypadku tej pierwszej metody instytucja, np. bank, która ma w swoim bilansie dużo udzielonych zielonych pożyczek, może je „wpakować” do nowego instrumentu finansowego – zielonej obligacji – która następnie zostanie zakupiona przez inną instytucję. Zielone wydatkowanie jest wtedy liczone w statystykach dwa razy – przez emitenta i kupującego. W ten sposób obie strony poprawiają swój „zielony bilans” i obie mogą czerpać korzyści wizerunkowe z tytułu finansowania zielonej transformacji. A dodatkowo emitent środki z udzielonych pożyczek może na nowo naliczyć jako pochodzące z emisji zielonej obligacji.
Oznacza to niejako tworzenie nowych zielonych obligacji „z niczego”, zaburzając obraz płynności finansowej kierowanej ku zrównoważonym projektom. Jest to więc forma greenwashing’u.
Jak twierdzi Stanisław Stefaniak – starszy analityk ds. polityki regulacyjnej z warszawskiego think-tanku Instrat – instytucje finansowe mogą w ten sposób tworzyć „wrażenie większego znaczenia wkładu własnego w transformację klimatyczną niż jest on w rzeczywistości”.
Taki modus operandi instytucji finansowych może po części być skutkiem coraz większych wymagań regulatorów co do stosunku „zielonych” pożyczek w bilansie finansowania udzielanego przez banki. Unijni prawodawcy skupiają się więc teraz na stworzeniu rozwiązania, które powstrzymało by ten proceder. Frederic Hache – przewodniczący brukselskiego Green Finance Observatory – proponuje wprowadzenie zapisu zakazującego bankom liczenia pożyczek pakietowanych w nowych instrumentach w stosunku swoich zielonych aktywów.
Drugą metodą jest zaaprobowane przez wiele standardów – w tym przygotowywany unijny EUGBS – refinansowanie już istniejących zielonych projektów poprzez emisję nowych zielonych obligacji. Oznacza to w praktyce, że środki z emisji zielonych obligacji mogą być raportowane jako spełniające określone warunki przeznaczenia, jeśli emitent jeszcze przed emisją sfinansował dany zielony projekt z innych źródeł. Wówczas w raporcie dla inwestorów wskazuje on ten projekt jako refinansowany.
Zarówno EUGBS jak i GBP ICMA przewidują możliwość refinansowania kosztów zakupu inwestycji fizycznych jak i kosztów operacyjnych, jednak w przypadku EUGBS te ostatnie – np. koszty utrzymania farmy wiatrowej czy jej remontu mogą być refinansowane ze środków uzyskanych z emisji nowej zielonej obligacji tylko jeśli zostały poniesione do trzech lat przed datą emisji. W przypadku GBP ICMA nie ma takich ograniczeń.
Prowadzić to może to różnych prób nadużyć przez emitentów, którzy wobec braku solidnych ram regulacyjnych i metod wychwytywania greenwashing’u mogą próbować klasyfikować koszty, które nie powinny zostać uznane za nadające się do refinansowania. Kolejnym problemem jest brak konieczności spożytkowania uwolnionego kapitału po takiej emisji na inne zielone projekty, a także wzrost produktów jak zielone instrumenty pochodne i repo, które to są najbardziej obskurnym elementem rynku zielonych finansów, a więc i są najbardziej podatne na greenwashing.
Co dalej?
Sektor zielonych finansów jest bez wątpienia jednym z najbardziej dynamicznych i ekscytujących sektorów rynku kapitałowego. Jednak jest on również bardzo nowy, a przez to trapiony przez ciągły brak unifikacji zasad i kryteriów „zieloności” projektów, a co za tym idzie – brak możliwości efektywnej identyfikacji tzw. greenwashing’u.
Prowadzi to do prób wykorzystania tej sytuacji przez emitentów i innych uczestników rynku, co skutkuje m.in. sztuczną inflacją ilości środków lokowanych na cele zrównoważone, uniemożliwiając śledzenie faktycznego wpływu sektora w walce o klimat.
Przed prawodawcami na całym świecie stoi teraz nie lada wyzwanie – muszą oni wprowadzić rozwiązania prawne, które zminimalizują liczbę zielonych nadużyć i ochronić wiarygodność zarówno standardów, emitentów jak i sens i wiarę w same zielone instrumenty dłużne. Jednak to gra warta świeczki.
Autor: Marcel Bartczak - wiceprezes zarządu Fundacji GreenLab
Źródło: fgreenlab.org